Actions

Work Header

[6] Albus Potter i Forteca Umarłych [T] [Z]

Chapter 11: BAKCYL ZAZDROŚCI

Chapter Text

Śniadanie następnego ranka z pewnością należało do bardziej interesujących, ponieważ skupiało się głównie — po raz pierwszy w historii — na związku Scorpiusa. Albus był świadkiem nieco chaotycznych, zeszłonocnych wyjaśnień przyjaciela oraz opadającej tej samej nocy szczęki Morrisona, który po obudzeniu i wysłuchaniu nowinki, zapytał, czy to sen, a potem znów zasnął. Teraz kiedy wszyscy byli wypoczęci, zadawanie pytań przyszło łatwiej.

— Jak mogłaś ukryć przede mną coś takiego? — Vincent nie patrzył na Malfoya, a na Melonie.

— To nie była moja sprawa. — Uśmiechnęła się złośliwie dziewczyna. Albus także, bo doszedł do wniosku, że wymówka Mirry byłaby podobna.

— To przecież nic wielkiego — powiedział z uśmiechem Scorpius, chociaż się zarumienił. Brunet znał przyjaciela na tyle dobrze, by wiedzieć, że skoro sekret się wydał i prawda ujrzała światło dzienne, będzie się cieszył zainteresowaniem.

— Wiecie, co to znaczy? — zapytał grupę Morrison; brzmiał śmiertelnie poważnie.

— Co takiego?

— Wszyscy mamy teraz dziewczyny — oświadczył uroczyście, kiwając z uznaniem głową zarówno w kierunku Albusa, jak i Scorpiusa. — Nasza przyjaźń oficjalnie padła trupem. Za sześć dobrych lat! — Uniósł w górę szklankę soku pomarańczowego.

Ślizgoni wybuchnęli śmiechem.

— Proponuję pogrzebać ją w polu złotych tulipanów. — Malfoy puścił oko, a chłopcy wyszczerzyli się, bez trudu rozumiejąc odniesienie.

— Nie nadążam — powiedziała Melonie, patrząc pomiędzy nimi.

— Aa, taki nasz mały żarcik — odparł Morrison.

— Więc kiedy ją poznamy? — zapytał Albus, nagle czując się nieco dziewczęco, chociaż, co prawda, spotkanie z wybranką Scorpiusa było czymś więcej, aniżeli zwyczajną chęcią nawiązania znajomości.

Przyjaciel odpowiedział, dopiero gdy nalał sobie soku do szklanki.

— Kiedy tylko chcecie — stwierdził bez ogródek. — Zróbcie mi jednak przysługę, dobrze? — dodał, na co Morrison z Albusem nadstawili uszu.

— O co chodzi, stary?

— Chcę szczerej opinii na jej temat.


Gdy nastał piątek, Albus nie był do końca pewien, czy wyrobił już sobie właściwe zdanie. Według niego Anastasia Anifur sprawiała dość niejednoznaczne wrażenie. Po spotkaniu w środę i pokręceniu się wokół niej w czwartek ciężko mu było wyrazić myśli słowami.

Nie była tak przystępna jak Melonie, ani nie emitowała naturalnego ciepła, które zawsze otaczało Mirrę. Czasem była bardzo cicha, a czasem tak rozgadana, że aż irytująca. Była szczupła, a raczej chuda, co tylko dodawało jej wzrostu, a Albus był przyzwyczajony do tego, że dziewczęta nie są za wysokie — nawet tego nie zauważył, dopóki Anastasia nie stanęła obok Scorpiusa, który górował nad nią zaledwie calem bądź dwoma. Miała długie, proste blond włosy, choć odrobinę ciemniejsze od swojego chłopaka, a jej twarz zawsze zdobił niezwykły wyraz pewności siebie. Przez tę aurę wyższości Potter zaczął się zastanawiać, czy jest to efekt spędzania czasu z przykładnym ślizgonem, albo czy może właśnie to sprawiało, że podobała się przyjacielowi.

Cóż, w sumie nie mógł powiedzieć o niej złego słowa — nie była nieatrakcyjna, ani nie sprawiała negatywnego wrażenia, poza odczuwalną odrobiną wyniosłości. Albus był jej też prawie że wdzięczny za to, że nie traktowała go szorstko. Co istotniejsze, czuć było, że jest to szczere, stąd też miał pewność, że Scorpius nic jej nie szepnął na ucho. Oczywiście, mogło być to również spowodowane tym, że nie chciała mówić mu przykrych rzeczy prosto w twarz, ale biorąc pod uwagę fakt, że inni nie mieli nie mieli problemu z uszczypliwymi dogryzkami, docenił starania.

Chociaż ciężko mu było przyznać punktów (o ile można to tak nazwać), reszta szkoły nie krępowała się z wyrażeniem opinii. Dzień po tym, jak Albus dowiedział się o związku przyjaciela, cała szkoła również została uświadomiona, co tylko utwierdziło go w przekonaniu, że blondyn niesłychanie się postarał, aby zataić tę informację — przekonał nawet Anastasię, żeby się nikomu nie zdradziła. Co naprawdę zaskakujące, większość uważała ten związek za dobry. Chłopiec był pewien, że przyjaźń z dzieckiem wroga publicznego oraz fakt, że Malfoy jest ślizgonem, sprawią, że ta relacja zostanie źle odebrana, ale zupełnie zapomniał o jednym, istotnym szczególe, który stanowił potężną zmienną — dla wspólnoty szkolnej Draco Malfoy był obecnie najpopularniejszym mistrzem eliksirów wszechczasów, a to z kolei oznaczało, że jego syn automatycznie postrzegany był w lepszym świetle.

Wszystko byłoby nawet w porządku, gdyby nie to, że Albus nie rozumiał, w jaki sposób funkcjonowali Scorpius i Anastasia. Z krótkich chwil obserwacji zauważył, że oboje mają tendencję do długich rozmów na temat szkolnych zajęć — wszystkie słowa były wypowiadane z niesamowitą szybkością oraz z identycznym entuzjazmem. Najprawdopodobniej parę zbliżyła do siebie miłość do wiedzy i obsesja na punkcie jak najlepszych ocen.

Była jeszcze jedna rzecz, którą przyuważył — ogólny brak publicznego okazywania uczuć.

Przypuszczał, że Scorpius będzie się rozkoszował możliwością paradowania z dziewczyną, nie martwiąc się o to, czy przyjaciele się dowiedzą, ale jego zachowanie było potężnym przypomnieniem, dlaczego tak łatwo było ukryć ten sekret. Całujących się ich widział tylko raz i było to zaledwie lekkie muśnięcie ust, a takie małe przyjemności, jak trzymanie się za ręce czy przytulanie, zwyczajnie dla nich nie istniały — albo ograniczały się tylko do przestrzeni prywatnej. Kiedy rozstawali się, spiesząc na inne zajęcia, po prostu mówili sobie „do zobaczenia", tworząc pozory wyłącznie przyjaźni.

To trochę wytrąciło Albusa z równowagi. Gdyby Mirra kiedykolwiek go zostawiła bez uprzedniego buziaka lub znaku, że wszystko jest w porządku, natychmiast założyłby, że czymś zawinił i jest na niego zła. Może zbyt się nad tym rozwodzi i nie wszystkie związki są takie same?

— Cóż, nie czujemy się komfortowo z obnoszeniem się takimi rzeczami — powiedział zapytany o to Scorpius, kiedy zajęli miejsca w klasie eliksirów w piątkowe popołudnie. — Myślę, że potrzebujemy jeszcze trochę czasu. Tak czy inaczej, jestem gotów na waszą analizę — dodał chłodniejszym tonem.

Albus znów nie potrafił znaleźć odpowiednich słów, ale na szczęście Mirra, która siedziała obok, pochyliła się, żeby wyrazić swoją opinię.

— Myślę, że jest fajna, Scorpiusie — stwierdziła z uśmiechem. — I wydaje się też naprawdę mądra.

— Wszyscy prefekci są! — Ślizgon także pochylił się do przodu, a następnie przybił sobie z Mirrą piątkę, tuż przed pustą twarzą Albusa; zniewaga była dość oczywista.

Zanim jednak zdążyli zacząć dyskusję na ten temat, do pracowni wszedł mistrz eliksirów. Profesora Malfoya otaczała oziębła aura i tradycyjnie nie nawiązał z nikim kontaktu wzrokowego, dopóki uczniowie się nie uciszyli.

— Mam do rozdania zaległe prace domowe — oświadczył. — Proszę, panie Vincent...

Morrisonowi wręczono plik pergaminów z instrukcją, aby je rozdać. Albus jako pierwszy otrzymał swój esej — ten dotyczący praw Galpalotta — z oceną W na samej górze.

Vincent przez chwilę manewrował po sali, podczas gdy nauczyciel zaczął z chrobotem pisać na tablicy, a dźwięk ten, połączony z podaniem Mirze pergaminu, spowodował, że brunet podskoczył w miejscu.

— Co tam? — zapytał, mrugając.

Na górze eseju dziewczyny napisane było duże Z, oznaczające ocenę średnią. Co więcej, profesor pozostawił też komentarz.

 

Plagiat nie jest tolerowany w Hogwarcie. Została pani ostrzeżona.

 

Mirra spojrzała na niego wymownie, a Albus się zarumienił. Może rzeczywiście pożyczenie jej wypracowania nie było najlepszym pomysłem.

Do rzeczywistości sprowadził go głos Dracona Malfoya.

— Catataserum może być trudnym do uwarzenia eliksirem, nawet przy postępowaniu zgodnie z instrukcją podręcznika. Na tablicy zamieściłem dodatkowe wskazówki. Składniki są w składziku. Jeżeli macie jakieś inteligentne pytania możecie je zadać — powiedział z naciskiem.

Uczniowie natychmiast zabrali się do pracy, a zdenerwowana Mirra podeszła do szafek, żeby pozbierać potrzebne ingrediencje, podczas gdy Albus zajął się kociołkiem. Wtem stojący obok niego Scorpius ściszonym głosem zadał mu pytanie, którego się w ogóle nie spodziewał.

— Jak tam sprawy z Rose?

Uniósł wysoko brwi. Przez ostatnie dwa lata to on zadawał przyjacielowi podobne pytanie.

Niemniej jednak znał prawdziwy powód tego zainteresowania.

Nie miał czasu porozmawiać z kuzynką o Hugonie i Klubie Strażników, głównie przez wzgląd na różne harmonogramy lekcji. Chociaż wiedział, jak jest to ważne, nie czuł presji czasu — termin następnego spotkania nie został jeszcze oficjalnie wyznaczony.

Mimo to chciał do niej zagadać.

— Spróbuję w ten weekend, ale zazwyczaj nie wiem, gdzie jest — mruknął w odpowiedzi. — Nie widzicie się za często, prawda? Może czasem w drodze na zajęcia?

— Nieszczególnie. Rzadko, ale widzę ją w drodze na historię magii. Ostatnim razem, kiedy mi mignęła, wyglądał na bardziej ponurą niż zwykle — odparł Scorpius.

— Może już wie o Hugo — powiedział z nadzieją Albus — ile to mogłoby ułatwić. Instynktownie się odwrócił, żeby spojrzeć na stolik zajmowany przez Rose.

Po raz kolejny siedziała obok Donovana Hornsbrooka, co znacząco zmniejszało prawdopodobieństwo bycia przeciwniczką istnienia Klubu Strażników. Niemniej jednak wyglądała, jakby miała naprawdę dużo na głowie i to niekoniecznie dobrego. Wzrok miała wbity w blat i biernie pozwalała, aby jej towarzysz wykonywał prawie całą pracę. Wtem, jakby wiedziała, że jest obserwowana, spojrzała Albusowi prosto w oczy.

Aż go cofnęło. Spojrzenie, którym go potraktowała, było jednym z najbardziej nienawistnych, jakie kiedykolwiek przyszło mu w życiu zobaczyć. Chociaż doskonale sobie zdawał sprawę z jej wrodzonej, wrogo nastawionej do świata natury, nie mógł sobie nawet wyobrazić, co mogłoby wywołać takie spojrzenie.

Gdy Mirra usiadła obok, gotowa do rozpoczęcia pracy, odwrócił się z powrotem — narobiła sporo zamieszania z głośnym wrzucaniem ingrediencji do kociołka, jakby chciała udowodnić profesorowi, że potrafi poradzić sobie samodzielnie.

Albus trochę przechylił głowę w bok, mając nadzieję, że jeszcze raz uda mu się zerknąć na kuzynkę. Ku jego wielkiemu zdziwieniu, wciąż nie starła z twarzy tego paskudnego wyrazu, tyle że sztyletowała teraz kogoś innego — patrzyła jakby bardziej w prawo. Czy Rose właśnie w myślach mordowała Scorpiusa?

— Co powinnam teraz zrobić, Al? — wyszeptała poprzez zaciśnięte zęby Mirra, powoli mieszając ich miksturę i obserwując, jak miarowo bulgocze.

— Hm? Och, przepraszam...

Albus przejął stery, nawet sobie nie zawracając głowy korzystaniem ze wskazówek na tablicy. Partnerce zostawił bardziej przeciętne zadania, takie jak siekanie czy miażdżenie składników, podczas gdy sam zajął się wywarem.

W międzyczasie musiał się bardzo powstrzymywać od obejrzenia się do tyłu, a sytuację przyjaciołom nakreślił, dopiero kiedy profesor poinstruował klasę, aby zdali swe eliksiry.

— Wydawała się zła? — spytała Mirra, gdy wychodzili z sali.

— Wściekła — poprawił dziewczynę i przystanął, żeby przyjaciele mogli nadążyć.

— Ten eliksir naprawdę był podstępny, stary. — Scorpius pokręcił głową. — Coś nie w porządku? — dodał, zobaczywszy ich miny.

— Mówię o Rose — odpowiedział cicho Albus, na wszelki wypadek, gdyby kuzynka kręciła się jeszcze gdzieś w pobliżu; nie chciał, żeby cokolwiek usłyszała.

— Ano, jest trochę chamska — wtrącił się niespodziewanie Morrison, nie puszczając dłoni Melonie.

— Hm? Skąd ten wniosek?

— Kiedy oddawałem jej esej, praktycznie mi go wyrwała. — Vincent wzruszył ramionami.

— A widziałeś, jaką dostała ocenę? — zapytała gryfonka.

— Moim zdaniem bardzo dobrą. O ile pamiętam: Z — odparł w zamyśleniu.

— No to najprawdopodobniej tajemnica rozwiązana — stwierdziła. — Rose jest swego rodzaju perfekcjonistką. Myślę, że zdenerwowała się o ocenę.

— Hm, tak... Może i tak.

Albus dostrzegł w tym troszkę sensu. Nauczycielem sprawdzającym wypracowania był Draco Malfoy, tak więc to w sumie naturalne, że naburmuszyła się także i na Scorpiusa. Problem w tym, że wyraz jej twarzy w niczym nie przypominał zwyczajnej złości. Czy naprawdę taki podły nastrój mogło wywołać coś tak trywialnego jak gorsza ocena?

Okazji, żeby się co do tego przekonać, nie było aż do niedzieli. Zmęczony nękaniem i narzekaniem współdomowników, zgodził się ustawić trening na sobotni poranek. Naprawdę się do tego nie palił — nagromadził trochę prac domowych do odrobienia — ale gdy już zapowiedział praktykę, nie mógł się od niej wywinąć i w taki oto sposób w piękny poranek zszedł razem ze Scorpiusem na boisko do quidditcha. Reszta zespołu dołączyła do nich kilkanaście minut później. Niektórzy ziewali, a inni narzekali na zbyt wczesną godzinę, co nie poprawiło Albusowi nastroju — czy sami się o to nie prosili?

— W porządku. Zyskaliśmy nowego gracza — tu wskazał na Rogera Winkly'ego — a to oznacza, że musimy sobie postawić jeszcze jeden priorytet. Nadal będziemy doskonalić nasze umiejętności, ale też musimy się przyzwyczaić do nowej dynamiki gry. Przede wszystkim chcę widzieć was wszystkich w powietrzu. Ścigający, rozruszajcie Scorpiusa. Pałkarze, tym razem zajmiecie się ochroną.

Polecenie zostało natychmiast spełnione i już po chwili gracze znaleźli się wysoko na niebie. W międzyczasie Albus zajął się sprzętem — nie wypuścił tylko złotego znicza, bo jego dzisiejszym zadaniem była obserwacja zgrania drużyny.

Przez pierwsze kilka minut pilnie przyglądał się poczynaniom Lucasa Strossena, upewniając się, że swoją quidditchową wszechwiedzą przez przypadek nie zabije nowo przyjętego Rogera. Poza tym na przestrzeni lat wyrobił sobie zwyczaj obserwowania pracy swoich ścigających, zwracając uwagę zwłaszcza na podania.

— Dasz radę, skarbie!

Wrzask rozniósł się echem po boisku i zmusił kapitana do spojrzenia w dół na trybuny w poszukiwaniu źródła. Hałas spowodowała ubrana w barwy Hufflepuffu, szaleńczo wymachująca do Scorpiusa, Anastasia Anifur.

Nieco zaniepokojony tym, że przyjaciel po raz kolejny zaprosił swoją dziewczynę na trening, starając się nie koncentrować zbytnio na jej rękach, Albus ponownie skupił się na drużynie. Strossen i Barry dobrze sobie radzili z tłuczkami, posyłając je z jednej strony boiska na drugą, podczas gdy ścigający przeszli do ataku.

Tiffani Garrett wykonała mocne podanie do Barnabusa Curdera, który zupełnie niepotrzebnie się popisując, za plecami rzucił piłkę do Rogera, który wycelował prosto w lewą obręcz...

Kafel przeleciał bez najmniejszego problemu, a Scorpius natychmiast mocno się zarumienił. Barnabus poklepał Winkly'ego po ramieniu, a Albusowi z niedowierzania opadła szczęka. Tym razem nie było żadnej wiarygodnej wymówki — obrońca bujał w obłokach.

— Będzie lepiej! — krzyknęła Anastasia.

Brunet wbił w puchonkę wzrok i zrozumiał, że raczej ma do czynienia z jej głośniejszą, irytującą stroną, aniżeli z tą drugą, zdecydowanie bardziej powściągliwą. Wsparcie, które teraz okazywała, było jednak oszałamiające. W normalnych okolicznościach publicznie rzadko kiedy całowała lub przytulała swojego chłopaka, więc dlaczego teraz wcieliła się w rolę super dziewczyny?

Trening wciąż trwał, a Strossen i Barry nadal pracowali nad tłuczkami. W międzyczasie trójka ścigających przyspieszyła wymianę kafla, co ostatecznie poskutkowało tym, że Tiffani Garrett co jakąś chwilę punktowała na obrońcy.

Albus zmrużył oczy. Pomimo całkiem dobrych wyników nie mógł zmusić się do zadowolenia. Scorpius wydawał się mocno oderwany od rzeczywistości. Całkowite odpłynięcie zdarzyło mu się jeszcze dwa razy, a towarzyszyły mu zachęcające krzyki Anastasii.

— Chwila przerwy! — zarządził kapitan. — Odpocznijcie! — powiedział do wszystkich za wyjątkiem zazwyczaj wspaniałego obrońcy.

Lecąc w jego kierunku, zdecydował się mówić cichym i opanowanym głosem, ponieważ Scorpius sprawiał wrażenie bliskiego wybuchu — był cały czerwony i miał obnażone zęby.

— Co się z tobą dzieje, stary? Wszystko w porządku? — zapytał.

— Hm? Och, tak. Wszystko w porządku. — Malfoy spróbował się uspokoić. — Trochę za bardzo się spiąłem. Muszę się rozluźnić...

Całkowicie nieprzekonany, Albus jeszcze bardziej ściszył głos.

— Czy ona cię rozprasza? — spytał, delikatnie kiwając głową w kierunku trybun.

— Co? Absolutnie nie! — Scorpius zaśmiał się, jakby przyjaciel powiedział najbardziej niedorzeczną rzecz na świecie. — Muszę tylko wejść w rytm — dodał i zaczął wykonywać okrężne ruchy rękoma, jakby to miało w jakikolwiek sposób wpłynąć na jego grę.

Godzinę później sytuacja wcale nie wyglądała lepiej, tak więc Albus zarządził koniec treningu. Ścigający zeszli z boiska wyraźnie podnieceni i rozochoceni, zaś Scorpius wyjątkowo niezadowolony i markotny. Anastasia Anifur, która przez cały ten czas cierpliwie czekała na swojego chłopaka, wyraźnie się uspokoiła; para razem odeszła.

Albus się skrzywił na ten widok, a potem zrozumiał, że to nie była wina przyjaciela, że tak dawał się dziś ograć — w końcu wszystkiemu przyglądała się ważna dla niego osoba. Mimo to nie mógł powstrzymać pełnej nadziei myśli, że gdy przyjdzie do oficjalnego meczu, ukryta w tłumie dziewczyna nie będzie stanowić dużej przeszkody.


Zdecydował, że następnego dnia w końcu porozmawia z Rose. Zbyt dobrze zdawał sobie sprawę, że w ciągu tygodnia nie będzie miał na to czasu i wiedział, że jeżeli wkrótce zostanie zaplanowane spotkanie Klubu Strażników, po prostu nie będzie miał innego wyjścia, żeby wyciągnąć z tego bagna Hugona. W ogóle nie widywał kuzyna na korytarzach, choć z drugiej strony łatwo to było wytłumaczyć, bo ten zawsze był w większej grupie. Rozmowa z Rose zdecydowanie była najlepszą możliwą opcją.

Niedzielny poranek obfitował jednak dość interesujące wieści. Nie tylko świat ujrzało specjalnie wydanie TYGODNIKA WAR, podsumowujące wszystkie dotychczasowe informacje i statystyki, ale ogłoszono także daty wycieczek do Hogsmeade oraz pierwszego w sezonie meczu quidditcha.

— Ach, mamy dużo czasu na treningi — powiedział nonszalancko Scorpius, wkładając łyżkę do miski z płatkami. Starcie Slytherin–Gryffindor zostało zaplanowane na piątego listopada, zaś tydzień później miała mieć miejsce wycieczka.

Zachowawszy dla siebie prawdziwe myśli, Albus uśmiechnął się w odpowiedzi. Malfoy miał około miesiąca czasu, aby przezwyciężyć tremę, którą wywołuje u niego obecność Anastasii na trybunach.

— Zapowiada się pracowity tydzień, czyż nie? No i trzeba do tego dodać jeszcze lekcje aportacji przed tym wszystkim...

Racja. Ustalenie daty szkolenia tuż przed wizytą w Hogsmeade stanowiło tylko dowód potwierdzający teorię, że starsi uczniowie powinni wiedzieć, w jaki sposób należy się aportować w sytuacji zagrożenia życia, chociaż ślizgon — zgadzając się w duchu ze swoim ojcem — uważał, że nic takiego nie będzie miało miejsca.

— Jakieś plany na dzisiaj? — zapytała przyjaciół Melonie, gdy zjadła i odsunęła od siebie talerz.

— Spotkanie z Anastasią. — Uśmiechnął się Scorpius.

— Próba spotkania z Rose i może randka z Mirrą — odpowiedział Albus.

Morrison ziewnął.

— To chyba oznacza, że ten dzień należy wyłącznie do nas, Mel!

— Nie mogę się doczekać — oświadczyła z nutą czarnego humoru w głosie, a następnie przeprosiła grupę i poszła skorzystać z łazienki.

Wykorzystując moment, Vincent się pochylił.

— Chcecie usłyszeć coś skandalicznego? — zapytał chytrze.

Chłopcy unieśli wysoko brwi, niewerbalnie dając znak, że chętnie wysłuchają tego, co ma do powiedzenia.

— Spośród czterech żeńskich prefektów, umawiamy się z trzema. Ha! Jak do tego doszło?

Ślizgoni zachichotali, a następnie odsunęli od siebie talerze. Albus pożegnał się ze Scorpiusem, gdyż ten miał się spotkać z Anastasią pod wejściem do pokoju wspólnego Hufflepuffu, po czym wycofał się do ślizgońskiego dormitorium. Nie zważając na spojrzenie rzucone mu podczas lekcji eliksirów, wciąż planował złapać Rose. Aby upewnić się, że nie będzie z tym problemów, postanowił skorzystać z pomocy Mapy Huncwotów.

Za zamkniętymi drzwiami aktywował zaczarowany pergamin i przeszukał zamek w poszukiwaniu kuzynki. Co prawda nie było jej w pokoju wspólnym Gryffindoru, ale dostrzegł tam Hugona w towarzystwie kilku swoich współdomowników. Wrócił do uczniowskiej analizy i nim minęła dłuższa chwila, odnalazł Rose w bibliotece. Co ciekawe, siedziała przy stoliku razem z Mirrą.

Z niewyjaśnionego powodu nagle się wzdrygnął, wyczyścił i złożył Mapę, a potem poukładał sobie wszystko w głowie. Wiedział, że nieco się pomiędzy nimi poprawiło — nawet jeżeli jeszcze nie wróciły do tego, co łączyło je wcześniej — ale to, że siedziały przy stoliku tylko we dwie, bez żadnych innych kolegów czy koleżanek, wciąż było mało prawdopodobne.

Niemniej jednak bez względu na powód takiego stanu rzeczy, sytuacja zdecydowanie działała na korzyść Albusa. Jeśli dziewczyny popracowały nad swoimi stosunkami, wszystko dobrze się zapowiadało. Co więcej, obecność Mirry oznaczała, że trafiła się idealna wymówka, aby znów zacząć się kręcić wokół kuzynki, od której powoli, aczkolwiek konsekwentnie, oddalał się od pierwszego roku nauki.

Wyszedł z pokoju wspólnego i rozpoczął wędrówkę na siódme piętro, korzystając z tajnego przejścia na piątym piętrze, aby ominąć grupę starszych krukonów. Czasem warto było nie kusić losu i nie prowokować konfrontacji. Do biblioteki wszedł kilka minut później, ale gdy zbliżył się do miejsca przeznaczenia, spochmurniał.

Mirra siedziała sama.

— Cześć. — Uniosła wzrok. — Co tam?

— Gdzie Rose? — zapytał natychmiast. — I cześć.

Gryfonka przechyliła lekko głowę, ukazując swoje zdezorientowanie, ale musiała wydedukować, że posiłkował się Mapą Huncwotów, bo nie zdecydowała się na małe przesłuchanie.

— Właśnie wyszła — odpowiedziała. — Wróci za kilka minut, ale tak naprawdę, to miałam się właśnie zbierać...

Albus zmarszczył brwi. Obecność Mirry była kluczem. Zamiast tego przemilczał tę kwestię i usiadł przy stole.

— O czym rozmawiałyście?

Westchnęła.

— Babskie sprawy — stwierdziła otwarcie.

— Coś interesującego?

— Nie. Nie wspomniałam o problemie z Hugonem — to zależy w pełni od ciebie.

Albus ponuro skinął głową. Zanim jednak zdążył cokolwiek powiedzieć, dziewczyna zmieniła temat.

— Jesteś wolny dziś wieczorem?

— Ano, jak zawsze. — Uśmiechnął się z przymusem. — No chyba że po rozmowie z Rose skończę w skrzydle szpitalnym...

Mirra się zaśmiała.

— Cóż, tak sobie pomyślałam, że moglibyśmy przejść się do Pokoju Życzeń — powiedziała cicho, na ślizgon szerzej się uśmiechnął.

Od zeszłego roku korzystali z niego jako prywatnego miejsca na schadzki, ale od września, przez wzgląd na trudności w nadążaniu z owutemowymi zajęciami, jeszcze nie mieli okazji. Albus odchylił się na krześle i chwilę pomilczał.

— No nie wiem — stwierdził figlarnie. — Tak naprawdę to chciałem dzisiaj odrobić pracę domową z zaklęć...

— W porządku — odpowiedziała spokojnie. — Może innym razem — dodała.

— Czekaj, czekaj! — wypalił i prawie spadł z krzesła, za szybko chcąc zmienić pozycję. — Żartowałem...

Mirra obdarzyła go uroczym uśmiechem, a potem zaczęła pakować swoje rzeczy.

— Świetnie. Zobaczymy się więc o około ósmej. Hm, tak czy inaczej, nadchodzi twój prawdziwy powód wizyty w bibliotece.

Albus odwrócił się i rzeczywiście, zobaczył, że w ich kierunku zmierza Rose. Gdy zauważył jej twarz, przeszedł go nieprzyjemny dreszcz — miała zaczerwienione i podpuchnięte oczy. Wtem zdał sobie sprawę, że nie ma zielonego pojęcia, dokąd się udała; czy może płakała w łazience?

— Zmykam. — Mirra wstała.

— Teraz? — Rose wyglądała na jeszcze bardziej znerwicowaną.

— Tak, teraz, ale poczekaj chwilę — odpowiedziała. — Myślę, że Albus chce z tobą porozmawiać...

Chłopiec posłał kuzynce słaby uśmiech, ale postawa, którą przyjęła, sprawiła, że pożałował swojego wyczucia czasu. Być może nie był to dobry moment na uświadomienie jej w tak delikatnej sprawie, zwłaszcza że gryfonki najwyraźniej odbyły jakąś uczuciową rozmowę.

Mirra im pomachała i zostawiła samych. Wychodząc z biblioteki, nawet na chwilę się nie obejrzała. W międzyczasie Rose zajęła miejsce i wbiła w niego tępy wzrok, jakby zupełnie nie rozumiała, czego od niej chciał.

— Hej — przywitał się i zaczął układać sobie w głowie wszystko, co miał zamiar powiedzieć.

— Cześć. — Gryfonka odgarnęła rude włosy z twarzy. — O czym chcesz pogadać?

— Hm...

Wrócił myślami do tego, jak zwrócił się z problemem do pani dyrektor i doszedł do wniosku, że zdecydowanie nie chce skończyć na wyrzucaniu z siebie rzeczy. Wtem nabrał pewności siebie. Czemu się w ogóle denerwował? Przecież nie zrobił nic złego — próbował po prostu pomóc... Jakby na to nie patrzeć, to Hugo znajdował się w największy tarapatach.

— O twoim bracie — oświadczył ostrym tonem.

Załzawione oczy Rose rozszerzyły się gwałtownie. Najprawdopodobniej była to ostatnia rzecz, którą spodziewała się usłyszeć.

— Co z nim? — zapytała.

— Słyszałaś o Klubie Strażników, prawda? — zaczął, chociaż dobrze znał odpowiedź. — Wiedziałaś, że Hugo uczęszcza na ich sesje?

— Tak.

Potwierdzenie Rose było szybkie i bezrefleksyjne. Albus podrapał się po karku, spodziewając się, że rozmowa inaczej się potoczy. Dlaczego sprawiała wrażenie oderwanej od tej sprawy?

— A czy... czy słyszałaś może, co tam się dzieje? — spytał.

Wzruszyła ramionami.

— Osobiście nie sprawdziłam, jestem zbyt zajęta, ale najwyraźniej uczą się tam dodatkowej obrony.

— To nie jakaś zwykła obrona! — wypalił i uzmysłowił sobie, że czas nabrać rozpędu. — Rose, oni... pojedynkują się ze sobą! Byłem tam niedawno i widziałem, jak Hugo zostaje powalony...

— Słyszałam — powiedziała, marszcząc brwi.

Albusowi opadła szczęka. Nie mogąc poskładać do kupy myśli, po prostu gapił się na nią, oniemiały.

— Co...? Że...? Że ty...? — Uświadamiając sobie, że wygląda jak rasowy idiota, zamknął usta i w niedowierzaniu potrząsnął głową. Najwyraźniej nie była to reakcja, której z kolei spodziewała się dziewczyna.

— No co? — zapytała, zirytowana. — O co ci chodzi?

— Klub prowadzą renegaci, Rose! — wypalił.

Westchnęła.

— Wiem — powiedziała z uporem. — I mi się to też nie podoba...

— Och, tak? To dlaczego w ogóle cię to nie obchodzi...?

— Oczywiście, że mnie obchodzi, Albusie! Szczerze mówiąc, nie lubię Wybawczego Aliansu Różdżek, ale nie mogę winić Hugona za to, że się zainteresował. Rozumiem, dlaczego pociągają go te treningi — zacietrzewiła się gryfonka. — Hugo chce być lepszym czarodziejem; chce wiedzieć, jak się bronić. Nikt inny go nie ochroni, a ty to już na pewno!

Ślizgon miał właśnie odpowiedzieć, ale wtedy coś do niego dotarło. Co Rose właśnie powiedziała...?

— Co masz przez to na myśli? — zapytał. — Że ja go nie obronię?

— Czy to nie oczywiste? — Aż powiało chłodem. — Hugo kiedyś cię ubóstwiał. Był przekonany, że jesteś przewspaniały. Potem poszedł za tobą do Hogsmeade i prawie tam zginął.

— To było praktycznie dwa lata temu! — syknął, zdumiony wspomnieniem, które dziewczyna przywołała. W istocie, wiedział, że tamto wydarzenie odmieniło perspektywę Hugona i jego spojrzenie na idealizowanego kuzyna, ale naprawdę? To był katalizator zainteresowania Wybawczym Aliansem Różdżek?

— Prawda. — Skinęła głową. — Od tamtego czasu dużo się pogorszyło. Mam wrażenie, że Hugo chce przeskoczyć z chroniącego się za innymi dziecka do bycia obrońcom z prawdziwego zdarzenia. Nie uczęszcza na spotkania Klubu z żadnych innych powodów, po prostu chce się podszkolić. Nie pochwalam tego, ale też wybitnie nie potępiam. To jego decyzja, a przecież chce się tylko czuć bezpiecznie.

— On ma dopiero czternaście lat! — zaprotestował oraz zganił się w myślach, że powinien ściszyć głos, bo inaczej zostanie wyrzucony z biblioteki. — Jest mnóstwo starszych, bardziej doświadczonych uczniów, którzy w razie wypadku mogą mu pomóc. Nie musi w to mieszać Warrena Waddleswortha! W zamku są nauczyciele, prefekci...

— Cóż, prefekci są zbyt zajęci obściskiwaniem się, żeby cokolwiek innego zauważyć! — Rose, z zamiarem odejścia, gwałtownie wstała od stołu. Znów miała zaczerwienione oczy.

— Co takiego? — Albus był zdumiony tym komentarzem. — Co to ma zna...? Skąd...? Czy wiesz, co właśnie powiedziałaś...?

Za późno. Rose wyszła z biblioteki.

Chłopcu pozostało tylko bezczynne siedzenie i złoszczenie się z powodu tego, jak sprawy się potoczyły. Ogólna postawa kuzynki, choć trochę oczekiwana, wciąż sprawiała, że pomijała cały szkopuł. W Klubie Hugo groziło wielkie niebezpieczeństwo. Jak mogła tego nie zauważać? Pomyślał o jej rodzicach, cioci Hermionie i wujku Ronie. Co by na to wszystko powiedzieli? Niestety, wysłanie listu było zbyt ryzykowne.

Chwilę później wypadł z biblioteki, a towarzyszyły mu krzyki bibliotekarki. Do pokoju wspólnego wrócił całkowicie zniechęcony, rozwodząc się nad tym, że nie był nawet w nastroju na późniejszą randkę z Mirrą — chociaż oczywiście, wciąż by na nią poszedł.

W ślizgońskim sanktuarium nie było żadnego z jego przyjaciół. Scorpius najprawdopodobniej wciąż szwendał się ze swoją dziewczyną i jej puchońską paczką, a Morrison najpewniej zabrał Melonie na spacer po dworze. Ostatecznie postanowił poczekać na nich w dormitorium, gdzie spokój chwilowo zakłócił mu Bartleby Bing, który przyszedł wyjąć coś ze swojego kufra.

Vincent wrócił jako pierwszy.

— Coś nie tak, stary? — zapytał, sprawiając wrażenie bardzo radosnego. — Jak poszło z Rose?

— Okropnie. — Albus opadł na łóżko. — Tak właściwie to opowiada się po stronie Hugona.

— Nie mów, serio? — Morrison usiadł na swoim posłaniu. — Kiepsko. Co im się porobiło? Przecież twój wujek jest tak niesamowity...

Brunet zignorował ten przytyk, wciąż zastanawiając się nad kwestią pojedynków. Ingerencja Wybawczego Aliansu Różdżek w politykę Hogwartu miała na celu coś więcej, aniżeli zyskanie poparcia rodziców dzięki listom wysyłanym przez dzieci — zmieniała także perspektywę uczniów. Rose może być wobec nich obojętna, ale i tak nie potrafiła podać konkretnego powodu, dla którego obecność jej młodszego brata na klubowych treningach była nie do zaakceptowania, a sam Hugo... wydawał się po prostu zagubiony.

I właśnie wtedy przyszła mu do głowy myśl, która straszliwie go zdenerwowała. Czy kuzynostwo oszalało? Czy naprawdę widzieli go w tym samym świetle? Jako głupca, który nie widział nic poza insygniami WAR i był tak krótkowzroczny, że nie widział, jaka to wspaniała szansa rozwoju dla młodych czarodziejów i czarownic — że taka okazja do nauczenia się zaawansowanej magii i technik może się już nigdy więcej nie powtórzyć?

— Schodzisz na kolację, stary? — zapytał Morrison.

Albus nie był w nastroju do jedzenia, ale nie chciał też, aby burczało mu w brzuchu podczas umówionej randki, tak więc ostatecznie poszedł z przyjacielem. Siedzący przy stole Scorpius sprawiał wrażenie bardzo usatysfakcjonowanego.

— Cześć — przywitał się uprzejmie blondyn, krojąc pieczonego ziemniaka.

Albus ograniczył się do chrząknięcia, a Morrison postawił na wylewność.

— Widzę, że twoja rozmowa z Rose nie poszła za dobrze — stwierdził niezobowiązująco przyjaciel.

— Nie chcę o tym gadać — odparł ponuro brunet. — Tak czy inaczej, umówiłem się na randkę z Mirrą...

Kolacja minęła we względnym milczeniu, które przerwało tylko stukanie noża o talerz; Melonie pokroiła Morrisonowi stek — „nie możesz gryźć go w ten sposób, wyglądasz przy tym jak zwierzę!", powiedziała. Po posiłku wszyscy wrócili do pokoju wspólnego, chociaż Albus tylko po pelerynę, której będzie potrzebował, aby przemykać późnym wieczorem po zamku całkowicie niezauważony. Gdy wychodził na korytarz, wciąż był trochę zdenerwowany, ale przynajmniej zyskał okazję, żeby spędzić czasu sam na sam z ukochaną dziewczyną.

Mirra czekała na siódmym piętrze, tuż przed pozornie zwyczajną ścianą, która w rzeczywistości skrywała jeden z największych sekretów Hogwartu. Zdjął z siebie pelerynę i pocałował ją na przywitanie, ale od razu spostrzegła, że nie włożył w to całego serca.

— Co się stało? — zapytała. — Nie poszło ci z Rose?

— Opowiem później — mruknął markotnie, zamknął oczy i trzykrotnie się przespacerował pod zaczarowanym wejściem, w skupieniu wyobrażając sobie romantyczną scenerię. Nim minęła minuta, ukazały się majestatyczne, wypolerowane drzwi.

Pokój Życzeń jak zwykle stanął na wysokości zadania. Wnętrze było słabo oświetlone, a podłogę zdobił puchaty czerwony dywan. Jednak zamiast być zaprojektowana dla wygody wielu osób, komnata doskonale się dostosowała do albusowego odczucia prywatności — na końcu było duże, wychodzące na ogród okno, a tuż przed nim pojedynczy, aczkolwiek olbrzymi koc.

Jakby do tego przyzwyczajona, Mirra natychmiast się na nim umościła. Potem sięgnęła ku szatom i wyciągnęła z nich dwa kielichy i butelkę.

— Soku z dyni? — zapytała przekornie.

Albus również usiadł i rzucił dziewczynie pytające spojrzenie.

— Skąd to wzięłaś?

— Butelkę od kogoś pożyczyłam, a sok i pucharki wzięłam z kolacji — wyjaśnia zwięźle, nalewając sobie picia.

— Czy to aby nie kradzież? — spytał bezczelnie.

— W zamku jest cała masa soku dyniowego, Albusie. Kielichy, oczywiście, oddam z powrotem. — Uśmiechnęła się przebiegle. — Po prostu pomyślałam sobie, że będzie miło...

— I jest. — Także się uśmiechnął i skinął głową w kierunku pucharu. Wtem zauważył coś dziwnego — Mirra wciąż miała przypiętą odznakę prefekta. — Nie powinnaś być na patrolu?

— Ano, ale Charlie mnie kryje — odpowiedziała z roztargnieniem.

— I nie przeszkadza mu to? Czy on wie, gdzie jesteś?

— Cóż, nie wie, że konkretnie tu, ale wie, że z tobą — podkreśliła. — Powiedział, że to żaden problem. W ogóle czasem się rozdzielamy i Charlie patroluje z krukońskimi prefektami, więc to naprawdę nic wielkiego...

Albus zastygł w bezruchu. Charles Eckley jest ostatnio pełen niespodzianek. Okazało się, że spełnia się w roli prefekta i potrafił być bezinteresownie miły. Przez jedną szaloną chwilę zastanawiał się nad jego jakimś ukrytym motywem, a potem miał ochotę się uderzyć — być może, tak jak powiedziała wcześniej Mirra, Eckley po prostu dojrzał; ludzi charakteryzuje właśnie taka tendencja. Myślami odbiegł do Donovana Hornsbrooka i jego gorliwego zainteresowania Klubem Strażników, i prawie go skręciło. Co sprawiało, że zachowywał się zupełnie inaczej, niż swój najlepszy przyjaciel? Czy posiadanie ojca, który całym sercem wspierał Wybawczy Alians Różdżek było kluczem?

— Co ci chodzi po głowie? — Głos Mirry sprowadził Albusa do rzeczywistości.

— Hm? Och, nic takiego — odpowiedział pospiesznie, a potem zdał sobie sprawę, że to nie wystarczy; zadał więc nieistotne, choć jednocześnie bardzo znaczące pytanie. — Czy całuję lepiej niż Charlie? — wypalił głupio i natychmiast pożałował doboru tematu, mimo że nieraz się nad tym zastanawiał...

— Całujesz bardziej namiętnie. — Spłonęła czerwienią.

— Czyli „nie"... — Zmrużył oczy, na co wzięła go pod ramię.

— Wygląda na to, że w powietrzu krąży jakiś bakcyl zazdrości — mruknęła.

Albus instynktownie rozejrzał się wokół, szukając źródła zarazków, ale uspokoił się, kiedy przeanalizował sens zdania.

— Co takiego? Jaki znowu bakcyl zazdrości?

Mimo że nie widział twarzy Mirry, wiedział, że się uśmiecha.

— Mówię o tobie. Jesteś zazdrosny bez najmniejszego powodu. Nie całowałam się z Charliem od trzech lat, więc jakie to ma teraz znaczenie?

— Żadnego — powiedział wyzywającym tonem, a potem zwrócił uwagę na inne określenie, którego użyła. — Chwila. Co masz na myśli, mówiąc, że „krąży w powietrzu"?

Sapnęła.

— Nie udawaj, że nie wiesz.

— W porządku, nie będę — naprawdę nie rozumiem, o czym mówisz. — Twarz miał tak pustą, że Mirra podniosła głowę i zaniemówiła.

— Och, dajże spokój — zadrwiła. — Po twojej minie mogłam stwierdzić, że nie poszło ci z Rose najlepiej. I nie było jej na kolacji...

Albus mógłby przysiąc, że nad głową pojawił mu się wielki znak zapytania.

— Co takiego? Rose? Że Rose jest o coś zazdrosna?

Mirze opadła szczęka.

— Nie o coś, tylko o kogoś! O Anastasię, głupku!

— Anifur? — prawie krzyknął.

— Nie, tę drugą Anastasię — parsknęła sarkastycznie gryfonka.

— Niby dlaczego? W sensie, ona też jest mądra... ale nie do tego stopnia...

Mirra uderzyła się dłonią w czoło z taką zaciekłością, że Albus był pewien, że na długo zostanie jej czerwony ślad. Pomimo zmieszania, nie mógł powstrzymać się od krótkiego śmiechu, jak szybko przyjęła jako swój gest tak często używany przez niego i ślizgońskich przyjaciół.

SCORPIUS!

— To niemożliwe! — wykrzyknął, a dziewczyna rzuciła mu wyczekujące spojrzenie. — Rose jest zazdrosna o Scorpiusa?

— Przez chwilę myślałam, że będę ci musiała rozrysować mapę zależności. — Uśmiechnęła się krzywo. — Oczywiście, że o Scorpiusa!

— Czemu? — zapytał, przekonany, że w rzeczywistości Mirra nie była na niego zła o niewiedzę. — Przecież ona go wcale nie lubi, dowiedzieliśmy się tego w zeszłym roku...

— Owszem, nie lubiła, ale teraz stanęła pod murem.

Albus się roześmiał. Nie takich rewelacji się spodziewał, chociaż z drugiej strony, Rose sama dała mu wskazówkę. Czy w rozmowie nie wspominała coś o obściskujących się prefektach?

— Będziesz musiała mi to wyjaśnić — powiedział.

— Rose i Lance'a są prawie skończeni — on nie jest zainteresowany związkiem na odległość, a jeżeli jedna strona straciła motywację i jest daleko, druga naprawdę niewiele może zrobić. Rzecz w tym, że jedyna osoba, która adorowała Rose w zeszłym roku — i bardzo koło niej skakała — zaczęła się spotkać z inną dziewczyną. Nie pomaga również fakt, iż Scorpius jest teraz bardzo popularny, a jego tata powszechnie lubiany. Co więcej, jest prefektem, a dzięki swoim wysokim ocenom pewnego dnia może rządzić światem, czy coś w tym guście. Teraz kiedy jest poza zasięgiem, stał się czymś w rodzaju zachęcającej przynęty. Rose mogła go mieć, ale wtedy nie chciała. Jej plan B przepadł.

— Kiedy Scorpius nie był nawet planem B! — Wyplątał się z objęć dziewczyny, żeby podkreślić argument rękoma. — Rose nie darzyła go podobną sympatią!

— Mimo to nadal był opcją awaryjną — bardzo mu się podobała.

— To okropne! — Brunet był osłupiały. Nie mógł uwierzyć, że w ogóle prowadził tę rozmowę.

— Och, Albusie. Robisz z tego nie wiadomo jakie przestępstwo. — Mirra złośliwie przewróciła oczami. — Wielu ludzi tak kombinuje, nawet jeżeli tylko z tyłu głowy. Nie masz dla mnie ewentualnego zastępstwa? — spytała retorycznie. — Nawet jedynie wyobrażonego?

Ślizgon się zagapił, nie mogąc pozbierać szczęki z podłogi.

— Nie! Nigdy o czymś takim nie pomyślałem! — wrzasnął zgodnie z prawdą. — Zakochałem się w tobie pierwszego cholernego dnia w szkole!

Mirra zarumieniła się, ale nie oderwała od Albusa wzroku.

— Jesteś słodki — wyszeptała.

— A co? Ty masz? — drążył z przeświadczeniem, że zaraz wybuchnie mu głowa; celowo zignorował też pochlebny komentarz.

— Nie! — wykrzyknęła, jakby była to najbardziej oczywista rzecz na świecie. — Oczywiście, że nie...

— To ten napuszony półgłówek Eckley? Głupi, ubóstwiający renegatów, kawał gó...

— Skończ, Albusie — powiedziała ciepło Mirra i z jakiegoś niewytłumaczalnego powodu rzeczywiście nie był w stanie kontynuować. — Wiesz, co do ciebie czuję. Wiesz, że nie ma nikogo innego, kogo mogłabym obdarzyć podobnym uczuciem.

Serce ślizgona zabiło mocniej — przegapił te rzeczy.

— Dla Rose relacje nie są tak ważne — kontynuowała, kiedy się nie odezwał. — Owszem, Rose lubi być z kimś w związku, ale na tym etapie bardziej interesuje się tym, kim chłopak jest, a nie tym, co sobą reprezentuje. Scorpius jest dla niej utraconą szansą.

Nastolatek mógł tylko siedzieć na kocu i rozmyślać. Chociaż był zadowolony z zapewnień Mirry, ta cała zazdrość — którą uważał za absurdalną — wydawała się namieszać kuzynce w głowie. Co najdziwniejsze, przyjaciel nagle wydał mu się równie okropny, co ona. Czuł się z tym źle, bo wiedział, że ten nie udawał zainteresowania. Czy Rose rzeczywiście mogła rozwinąć w sobie prawdziwe uczucie do Scorpiusa?

Albus i Mirra milczeli przez resztę randki, zamiast tego zwyczajnie się przytulali i patrzyli w nocne niebo. Całowali się rzadko, bo z jakiegoś powodu ta pieszczota wydawała się bez znaczenia przy bliskości ciał — dziewczyna siedziała skulona przed chłopakiem, głowę moszcząc sobie pod jego brodą. Ślizgon nigdy wcześniej się nie zastanawiał, co tak naprawdę jest pomiędzy nim a Mirrą, ale widząc, jak okropna była sytuacja z Rose, Scorpiusem i — w jakiś absurdalny sposób — z wszystkich możliwych ludzi, z Anastasią Anifur, zaczął doceniać to, co udało im się stworzyć; był to naprawdę rzadko spotykany dar. Ta myśl wywołała u niego szeroki uśmiech i wyrwała z przyjemnego odrętwienia.

Zanim zdał sobie sprawę, jak późna jest godzina, Mirra już zasnęła. Chociaż nie chciał jej budzić, wiedział, że tak trzeba.

— Hm, co tam? — zapytała sennie i uwolniła ręce z uścisku, po czym zaczęła trzeć zmęczone oczy, zupełnie jakby wcale się nie zdrzemnęła.

— Myślę, że Charlie zakończył już dyżur. — Zmarszczył brwi i spojrzał w czarne niczym smoła niebo za oknem.

Gdy wychodzili, świece automatycznie zgasły. Albus najpierw odprowadził Mirrę do pokoju wspólnego Gryffindoru, który w sumie był niedaleko, a potem planował ponownie narzucić na siebie pelerynę niewidkę i zejść do lochów. Spacer był cichy i spokojny, stąd też zdecydował się odezwać, dopiero kiedy znaleźli się pod portretem Grubej Damy, która smacznie spała.

— Czy byłem kiedyś planem B? — zapytał, myśląc o tych bolesnych miesiącach na trzecim roku, kiedy to Mirra spotykała się z Eckleyem.

Dziewczyna posłała mu lekki, ospały uśmiech, a następnie szybko pocałowała.

— Zerwałam z Charliem, bo za każdym razem, gdy z nim byłam, marzyłam, żeby być z tobą, Albusie. To było nie w porządku wobec was obu.

Uśmiechnął się, kiedy stanęła na palcach i ucałowała go w czoło. Chwilę później pożyczyli sobie dobrej nocy i Mirra weszła do pokoju wspólnego, podczas gdy niezadowolona Gruba Dama znów zamknęła oczy.

Ukryty pod peleryną ruszył do lochów, chociaż w sumie maskowanie nie było nawet konieczne. Korytarze świeciły pustkami — nie było ani jednego strażnika z Wybawczego Aliansu Różdżek.

Jakże wspaniała ochrona, pomyślał sarkastycznie.

W drodze powrotnej dręczył go dylemat. Nowina, że Rose zainteresowała się Scorpiusem, z pewnością była szokująca, ale reakcja przyjaciela, który by się tego dowiedział, byłaby o wiele bardziej zaskakująca — a dokładniej, gdyby ten sam dokonał odkrycia. Czy w ogóle chciałby o tym wiedzieć, bo przecież w końcu udało mu się pogodzić z odrzuceniem i ruszyć naprzód? Czy Albus powinien zawracać mu tym głowę?

To dziwne, jak szybko jeden problem rozprzestrzenił się w jego umyśle, drugi spychając na dalszy plan. Wiedział, że najważniejszym kłopotem w szkole był Wybawczy Alians Różdżek oraz fakt, iż co najmniej raz w tygodniu Hugo Weasley miał szansę spędzić noc w skrzydle szpitalnym, ale mógł jedynie myśleć o tym, jak jest szczęśliwy z Mirrą i jak osobliwe były rozterki miłosne Rose. Wszystko wskazywało na to, że niezależnie od sytuacji poza murami Hogwartu, a nawet tego, w jaki sposób wpływała ona na życie w zamku, nic nie mogło go powstrzymać od bycia nastolatkiem.

Gdy wszedł do pokoju wspólnego, zrozumiał, że Scorpius jeszcze nie wrócił ze swojego obchodu, ale i tak był zbyt zmęczony, żeby na niego czekać. Zamiast tego wszedł do dormitorium i natychmiast wczołgał się do łóżka, pozwalając ciału się zrelaksować po całym dniu pełnym wzlotów i upadków. Obezwładniony przed wyczerpanie, pozwolił myślom dryfować... Wkrótce serce zabiło mu szybciej, a umysł wypełniły odgłosy walki...

— Stary! Albusie? POTTER!

Gwałtownie się przebudził, najwyraźniej wcale nie sekundę po tym, jak zasnął, a mimo to miał wrażenie, że minęła zalewie godzina. Sen był co najmniej dziwaczny.

— Co? — wyszeptał w ciemność, lecz potem zobaczył pochylającego się nad nim Scorpiusa, który był w pełni ubrany i najprawdopodobniej dopiero co wrócił z patrolu.

— Dusiłeś się, stary — powiedział ponuro przyjaciel.

— Że co? — Albus był zaskoczony.

— Ano, zaciskałeś sobie dłonie wokół gardła. Albo usiłowałeś się udusić, albo odciągałeś kogoś od siebie... Tak czy inaczej, to strasznie niebezpieczne, stary. Śpij z rękami w poszewce na poduszkę, czy coś...

— Dzięki. — Potarł zaspane oczy. Miał pewne podejrzenia co do tego, co mu się śniło, ale nie zamierzał mówić o tym głośno. — Branoc — mruknął zamiast tego i odwrócił się na drugi bok.

Scorpius go szturchnął.

— Co?

— Nie tylko dlatego cię obudziłem. Chodź, masz gościa...

Albus wytoczył się z łóżka, oniemiały. Przez tajemniczą odpowiedź przyjaciela zaczął się zastanawiać, czy aby wciąż nie śni. Kiedy wstał i odsłonił kotary swego łóżka, zauważył, że Morrison także nie śpi.

— Czemu jego też musiałeś obudziłeś? — zapytał.

— Nie musiałem, ale wydaje mi się, że takimi sprawami zajmujemy się wspólnie — wychrypiał Scorpius. — Wyświadczyłem uprzejmą przysługę...

Blondyn przetarł szlak do pokoju wspólnego, gdzie trzaskający w kominku ogień wciąż stanowił źródło nikłego światła. Albus podskoczył, kiedy dostrzegł gościa.

— Ciocia Hermiona! — sapnął.

W istocie. W rozżarzonym węglu jawiła się okalana puszystymi włosami twarz Hermiony Weasley.

Nie wydawało mu się to dziwne — w końcu ojciec i wujek korzystali już z tej sprytnej sztuczki wcześniej, ale świadomość późnej nocnej godziny połączona z faktem, iż szkolne zasady zdecydowała się złamać ciocia Hermiona, była po prostu wstrząsająca.

— Dobry, pani Weasley — wymamrotał zaspany Vincent.

— Witaj, Morrisonie. — Omiotła chłopców spojrzeniem. — Wiem, że jest bardzo późno i przepraszam, że postawiłam waszą trójkę na nogi. Z początku w ogóle nie chciałam fiukać, ale pomyślałam, że chociaż jeden z was wciąż będzie na chodzie. Na szczęście się nie przeliczyłam, złapałam Scorpiusa. Co robiłeś? — zapytała, rzucając mu zaciekawione spojrzenie. — To trochę nietypowa pora, nawet na przedłużający się obchód...

— Och, wie pani, dbam o to, żeby szkoła była bezpieczna — odpowiedział i ziewnął.

Potter ze wszystkich sił starał się nie roześmiać, był teraz zdecydowanie bardziej przytomny.

— Rozumiem — stwierdziła ciocia, a potem odwróciła się do siostrzeńca. — Mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko, Albusie. Chciałam zamienić z tobą słówko.

— Powinienem więc wrócić do łóżka? — zapytał Morrison, którego oczy i tak były zamknięte; w sumie wyglądał, jakby spał na stojąco.

— Obaj możecie zostać — powiedziała ciocia, zwracając się niespokrewnionych ślizgonów. — Oczywiście pod warunkiem, że obiecacie zachować dyskrecję.

— Oczywiście. — Chłopcy pokiwali głowami.

— W porządku — odpowiedziała bez cienia uśmiechu. — Cóż, Albusie, chciałam zapytać, jak przebiega oblężenie Hogwartu.

Nieprzypadkowy dobór słów kobiety przyniósł natychmiastowe otrzeźwienie.

— Hmm, a więc... słyszałaś o tym wszystkim? — spytał, zaskoczony. Wiedział, że obecność Wybawczego Aliansu Różdżek w szkole nie była żadną tajemnicą, a informacją publiczną, ale sposób, w jaki ciocia się wysławiała, dawał do zrozumienia, że jest świadoma wszystkich związanych z tym niuansów i subtelności.

— Och, tak. Głównie ze źródeł, które później omówię. Liczyłam, że przekażę ci trochę informacji ze świata zewnętrznego, ale najpierw chciałabym poznać stopień kontroli, jaką wprowadził Wybawczy Alians Różdżek w Hogwarcie.

Albus wziął głęboki oddech, a potem zaczął mówić. Wyjaśnił pokrótce o wszechobecnej naturze WAR w zamku, dodając do tego historię z pierwszego dnia szkoły o wtargnięciu jednego z renegatów na zajęcia eliksirów. Wspomniał również, że pani dyrektor bardzo nalegała, aby traktować obcych jak protektorów i powierników sekretów. Umyślnie nie powiedział o powołaniu Klubu Strażników, bo wtedy musiałby najprawdopodobniej opowiedzieć także o Hugonie — nie był pewien, czy chce powiadomić ciocię o planach jej syna. Z drugiej chociaż strony, kto inny by się tego podjął?

— Interesujące — powiedziała, kiedy skończył.

— Dlaczego? Wszystko to przewidziałaś?

— Spodziewałam się, że Wybawczy Alians Rożdżek będzie bardziej gromadził wokół siebie uczniów — odparła, a Albus wymienił nerwowe spojrzenie ze swoimi przyjaciółmi — obaj mieli te same wyrazy twarzy, byli ciekawi, czemu nie wspomniał o Klubie Strażników.

— Dlaczego? — powtórzył.

— Z naszej wiedzy o ruchach Waddleswortha w mugolskim świecie wynika, że próbuje się odwoływać bezpośrednio do młodzieży, a nie tylko do grupy rodziców. Wspólnie doszliśmy do wniosku, że tak samo postąpi w magicznym świecie, zwłaszcza że ustalono już datę wyborów.

— Wybory mają teraz datę? — zapytał.

— Owszem. Zaraz po Bożym Narodzeniu — odpowiedziała ciocia. — Przypuszczam, że Waddlesworth nie występuje przed młodszymi czarodziejami i czarownicami, bo zwyczajnie jest pewien swojego zwycięstwa. Z pewnością nie przegra — dodała ze zmarszczonymi brwiami.

— Czy to naprawdę będą wybory? — wypalił Morrison. — W sensie, z kim on w ogóle konkuruje? O żadnym innym kandydacie nawet nie słyszałem...

— To było do przewidzenia — odpowiedziała szorstko Hermiona Weasley. — Proces jest podobny jak wtedy, gdy Minister Magii samodzielnie ustępuje. Warren Waddlesworth ma dwóch konkurentów. Normalnie obydwaj byliby z Departamentu Przestrzegania Prawa Czarodziejów, ale w tym przypadku ta sekcja Ministerstwa nie jest teraz szczególnie popularna — wyjaśniła, a Albus wiedział, że to za sprawą następstw uwięzienia Harry'ego Pottera. — Zamiast tego Departament Międzynarodowej Współpracy Czarodziejów reprezentuje Hubert Gough, zaś Thaddeus Moore wspiął się po szczeblach kariery obu tych sekcji. Oczywiście, obydwoje mają szansę, aby zwyciężyć — ich obecność sprawia, że wybory są praworządne.

Ślizgona zalała fala zimna. Wiele osób wspominało dotychczas, że wygrana Waddleswortha jest pewna, ale gdy poznał szczegóły, aż się wzdrygnął.

— A co z mugolskim głosowaniem? — zapytał, przygotowany na najgorsze.

— Najprawdopodobniej przegra — odpowiedziała ciocia z cieniem uśmiechu na twarzy.

— Niemożliwe! — Morrison natychmiast się rozbudził.

— Dlaczego? — Scorpius uniósł brwi.

— Waddlesworth próbuje zrobić coś zupełnie bezprecedensowego w mugolskim świecie — oświadczyła Hermiona. — Niemagiczny rząd działa na zupełnie innych zasadach niż nasz, Waddlesworth jest tego świadomy. Jego największym atutem było to, że pojawił się znikąd, chociaż oczywiście musiał, ponieważ rzeczywiście był tam nieznany. Planował obrócić sytuację tak, aby stać się częścią grupy, która będzie go wspierać, a następnie przejść do następnej tury i sprawić, żeby wybory się od niej uzależniły. Ostatecznie plan odwrócił się przeciwko niemu. Dla mugoli jest nieznajomym i mimo wspaniałych obietnic, nie uznają go za prawdziwego polityka. W niemagicznym świecie nie można po prostu oświadczyć, że jest się w rządzie i nagle rzeczywiście się w nim znaleźć. Dla wyborców Waddlesworth jest obcym, i tak też wygląda dla mugolskich szych.

— Kiedy Dursleyowie go kochali! — argumentował Albus, wielce zaskoczony.

— Owszem. I właśnie od nich czerpiemy informacje — powiedziała ciocia. — Rzecz w tym, że twoi krewni nie są realistyczną reprezentacją całego mugolskiego świata, tak naprawdę są od tego bardzo daleko. Mogli być pod wrażeniem jego niejasnej historii i pokładów pieniędzy, którymi dysponuje, ale nie wszystkich tak łatwo przekonać. Niektórzy nadal potrzebują właściwego poświadczenia. Wielu czarodziejów wierzy, że mugole nie są inteligentni, ponieważ nie wiedzą o istnieniu magii, ale to nieprawda. Chociaż brakuje im naszej umiejętności czarowania, zdolności myślenia nie mają poniżej przeciętnej. Waddlesworth nie docenił mugoli — zarówno ich intelektu, jaki i sposobu, w jaki funkcjonuje ich rząd. — Uśmiechnęła się lekko. — Jedyną rzeczą, na którą zwróciliśmy uwagę, jest to, że Waddlesworth mnóstwo czasu przeznaczył na szkolną działalność. To właśnie w placówkach edukacyjnych starał się osiągnąć jak największe sukcesy i choć być może przyznał się już do porażki, wciąż pokazuje, że nie boi się sięgnąć ku młodzieży. W czarodziejskim świecie idzie mu dużo lepiej, bo młodsze dzieci i nastolatki są dość dobrze uświadomione, co się wokół nich dzieje.

Albus skinął głową. Niestety, nie było ucieczki. Musiał wyznać prawdę.

— Ciociu Hermiono? — zaczął z niemałą obawą. — Jest coś jeszcze. Wybawczy Alians Różdżek założył pewnego rodzaju stowarzyszenie w szkole — Klub Strażników — gdzie uczą samoobrony. Tylko, że rozumiesz... to renegaci; bardziej skupiają się na atakowaniu wszystkiego, co się rusza.

Kobieta uniosła brwi.

— Interesujące — powtórzyła. — Kontynuuj.

Na tyle zwięźle, na ile potrafił, scharakteryzował Klub Strażników — opowiedział o mocno implikowanych konotacjach prawdziwych pojedynków, w tym o konieczności krzywdzenia pokonanego, bezbronnie leżącego na ziemi przeciwnika, a następnie podkreślił fakt, iż uczniom zostali ukierunkowani na ćwiczenie na kolegach i koleżankach. Ciocia była zszokowana.

I wreszcie...

— I... i... i... Hugo siedzi w tym po uszy — dodał pospiesznie, a Scorpius głośno i nerwowo kaszlnął.

Hermiona patrzyła na niego tępo, przetwarzając tę informację. Po dłuższej chwili milczenia w końcu się odezwała, brzmiąc nadzwyczaj spokojnie.

— To... bardzo niefortunne. — Spuściła głowę.

Albus, choć spodziewał się gwałtowniejszej reakcji, nie zamierzał przestać naciskać.

— Rose wie i nie ma z tym większego problemu.

Ciocia skinęła głową, ale się nie odezwała.

— I? — drążył, teraz już podniesionym głosem.

— Niewiele mogę zrobić, Albusie — stwierdziła z kamienną twarzą.

Ślizgon, wbrew zdrowemu rozsądkowi, wytknął ją palcem.

— To twoje dzieci! Oni...

Przestań — powiedziała stanowczo i natychmiast zamilkł.

W porównaniu do spięć z innymi ludźmi, w kłótni z Hermioną Weasley było coś niezwykłego. Bardzo kochał ciocię i wiedział, że ona odwzajemnia to uczucie, ale nie rozpieszczała go jak ojciec, ani nie próbowała poprawić humoru jak wujek. Zamiast tego jej odpowiedzi zawsze były krótkie, zwięzłe, inteligentne i dosadne.

— Przestań — powtórzyła. — Nawet przez sekundę nie waż się myśleć, że pragnę krzywdy moich dzieci. Zamiast tracić czas i energię, próbując dokonać niemożliwego, muszę skupić się na opcjach, które mi pozostały. Ten Klub nie zostanie rozwiązany z powodu skargi jednego zatroskanego rodzica. Powiązanie z Wybawczym Aliansem Różdżek sprawia, że jest to praktycznie niemożliwe. Zmuszenie Hogwartu do wprowadzenia sankcji, wprowadzi zawirowania pomiędzy szkołą a rodzicami, którzy popierają Warrena Waddleswortha; ostatecznie wszyscy znajdą się w niebezpieczeństwie.

Albus otworzył szerzej oczy — był pod wielkim wrażeniem. Pani dyrektor McGonagall powiedziała mu mniej więcej to samo. Różnica była jedna: ciocia dowiedziała się o istnieniu Klubu Strażników pięć minut temu, a już doszła do tego samego wniosku. Przez moment zastanowił się, czy aby dyrektorka nie poinformowała Hermiony zawczasu, ale wydało mu się to mało prawdopodobne — McGonagall także obejmowały ograniczone możliwości komunikacji ze światem zewnętrznym z powodu sytuacji panującej na zamku, w końcu Wybawczy Alians Różdżek węszył wszędzie.

— Mówiąc bardziej prywatnie — kontynuowała ciocia. — Hugo ma tylko czternaście lat. Jest za młody, aby być przerażonym oraz za młody, aby być mądrzejszym. Jest zbuntowany, zainteresowany rozwojem osobistym — pragnie stać się utalentowanym czarodziejem — a dodatkowo niespodziewanie otrzymał narzędzia, żeby spełnić swe marzenia. Każda próba odstraszenia go od Klubu sprawi, że będzie nim jeszcze bardziej zaintrygowany. Chociaż brak pomocy mojej córki w tej sprawie jest niefortunny, nie mogę jej obwiniać. Co ma odpowiedzieć, kiedy Hugo się zapyta, dlaczego nie może nauczyć się potężniejszych zaklęć? Nie. Wierzę, że mój syn wkrótce przejrzy na oczy, ale musi do tego dojść samodzielnie. Jako rodzic rozumiem, że cokolwiek innego będzie wstrzymywało jego rozwój.

Albus z małym poczuciem winy skinął głową. Ciocia Hermiona znana była z tego, że nie ulegała łatwo emocjom, tak jak wujek czy ojciec. Zamiast tego była taktyczna i strategiczna; bazowała na własnej wiedzy oraz znajomości charakteru syna, aniżeli na osobistych życzeniach. Wiedział, że się martwiła — po prostu starała się akceptować rzeczywistość.

— Byłabym wdzięczna, gdybyś wciąż miał Hugona na oku, Albusie — powiedziała kobieta. — Tak na wszelki wypadek.

Znów skinął głową, a przyjaciele powtórzyli ten ruch.

— W porządku. Pozostaje nam mieć nadzieję — albo, w moim przypadku, wierzyć — że odejdzie z Klubu, zanim będzie za późno.

— Co takiego? Za późno na co? — zapytał chłopiec, niepewny, o czym mówiła ciocia.

Zdekoncentrował się, kiedy uniosła brwi. Był to drugi raz w ciągu zaledwie kilku godzin, gdy najwyraźniej coś mu umknęło.

— Nazywają się Klubem Strażników, Albusie. Jak myślisz, kogo mają strzec?

— Ee, hm... siebie? — zapytał, zdezorientowany niespodziewanym pytaniem, a stojący obok Scorpius nagle sapnął, jakby zrozumiał coś ważnego.

— Waddleswortha! — syknął, a przyjaciele spojrzeli na niego w zdumieniu.

— Poprawna odpowiedź — powiedziała ciszej ciocia. — Warrenowi Waddlesworthowi skutecznie udało się przybliżyć młodszych obywateli do Wybawczego Aliansu Różdżek. Wkrótce ta grupa zwiększy się liczebnie, niestety o sporo czarodziejów.

— Żartujesz! Jak to?

— Waddlesworth jest naprawdę sprytny, Albusie — oświadczyła, a chłopca oblał zimny pot. — Zazwyczaj planuje ze sporym wyprzedzeniem. Chociaż niewątpliwie wykona niedorzeczny ruch, jakim jest bezpośrednia walka z Darvym — albo Prawą Ręką Śmierci, jak jest teraz zwany — będzie przygotowany, jeżeli starcie przeciągnie się w czasie; potrzebuje więc rezerw. Jeśli wojna od teraz przedłuży się o kilka lat, nie może pozwolić, aby z początku walczyli za niego tylko i wyłącznie renegaci. Choć planuje szybko zwyciężyć, z pewnością da radę utrzymać stały napływ nowych podwładnych. Wielu z obecnych uczniów za niedługo osiągnie pełnoletniość. Wprowadza do swojej organizacji potencjalnych rekrutów dosyć wcześnie, wmawiając im, że samoobrona jest konieczna, a kiedy opuszczą Hogwart, będą bardziej niż gotowi do dołączenia do Wybawczego Aliansu Różdżek.

Albus zatrząsł się z wściekłości. Przez cały ten czas skupiał się na problemie, że Darvy tworzył swą armię... i nie zauważył, że Waddlesworth robił dokładnie to samo, ale tu, w zamku!

— To nikczemne! — splunął.

— Nieszczególnie. — Hermiona zmarszczyła brwi. — Warren Waddlesworth nie jest pierwszym czarodziejem, który uważa młodzież za idealistycznych wojowników; jest po prostu pierwszym, który podchodzi do tego w tak jawny sposób. Po drugiej wojnie z Voldemortem nawet Ministerstwo Magii zezwoliło ledwie pełnoletnim obywatelom na podszkolenie się w walce i zasilenie oddziałów aurorskich — ponieważ wielu w międzyczasie zginęło. Aplikować mógł każdy, kto ukończył siedemnaście lat, bo w grę wchodziła pomoc w wykorzenieniu nadal utrzymującego się zagrożenia.

Te informacje nie były dla Albusa żadną nowością. Właśnie takie myślenie pozwoliło młodym czarodziejom, takim jak Reginald Ares, dołączyć do Ministerstwa bez odpowiedniego wykształcenia. Niemniej jednak wtedy pomocy potrzebował rząd, a teraz sytuacja była zgoła inna...

— Argumentująca działania Waddleswortha logika jest taka, że bezpośrednia walka zwyczajnie jest nieuchronna — kontynuowała wyjaśnienia ciocia. — Analizując najgorszy z możliwych scenariusz, w którym wojna z Darvym znacząco się wydłuża w czasie, absolwenci Hogwartu zostaną wrzuceni przez los do świata, w którym przyjdzie im albo walczyć, albo się ukryć — dobrze dla nich, że będą umieć się pojedynkować. Chociaż jedynie z ciężkim sercem mogę zgodzić się z tą „przygotowawczą" metodą, niewielu będzie się spierać z jej praktycznością. Cokolwiek byś o nim złego nie słyszał, Albusie, Warren Waddlesworth naprawdę chce powstrzymać Darvy'ego. Rzecz w tym, że jednocześnie uważa każdy pomysł za uzasadniony, o ile osiągnie oczekiwany rezultat końcowy. Widzisz, Waddlesworth patrzy na to przez pryzmat ostatniej wojny, myśli jak większość, która ją przeżyła. Różnica jest jednak fundamentalna — nie obawia się podjąć wyzwania oraz jest wystarczająco inteligentny, żeby rzeczywiście wprowadzić zmiany. A przynajmniej tak może się wydawać, bo czasem... zdarza mu się nie doceniać przeciwnika.

Albus nie miał na to żadnej odpowiedzi i w gruncie rzeczy wciąż się trząsł z powodu nowych informacji.

— I tym sposobem dotarliśmy do drugiej sprawy, którą chciałam z tobą poruszyć — kontynuowała ciocia, na co trzej chłopcy podnieśli głowy — każdy był zagubiony we własnym świecie rozważań.

— O co chodzi? — zapytał.

— Śledź gazety. Zwłaszcza TYGODNIK WAR.

— Scorpius wyprzedził fakty — powiedział Morrison.

— Wspaniale. Chociaż najprawdopodobniej jeszcze o tym nie wspomniano, coś jest nie w porządku. Sebastian Darvy niespodziewanie zniknął.

— Zniknął? — powtórzył Albus.

Ciocia potaknęła.

PROROK CODZIENNY z pewnością napisze, że Darvy usunął się w cień, aby uniknąć paniki, ale TYGODNIK WAR rzeczywiście publikuje prawdziwe informacje, nawet jeżeli sam tekst ma na celu wzmocnienie pozycji Waddleswortha. Dotychczas kiedy Darvy się przemieszczał, omijał Wielką Brytanię i zabierał ze sobą większą część Diablego Aliansu, dzięki czemu bardzo łatwo było go wyśledzić. Tym razem zapadł się pod ziemię i zabrał niewielką grupę popleczników. Gdziekolwiek się zatrzyma, najprawdopodobniej zostanie tam na dłużej. Chciałam, żeby wasza trójka miała to na uwadze.

Albus skinął głową, w mig rozumiejąc przekazane pomiędzy wierszami przesłanie. Armia Sebastiana Darvy'ego, choć nie tak blisko stacjonująca jak ta Warrena Waddleswortha, wciąż stanowiła poważne zagrożenie. Wygląda na to, że mężczyzna wkrótce będzie gotowy do rozpoczęcia procesu wylęgania.

Zdecydowawszy się na niekontynuowanie tego tematu, ponownie skierował rozmowę na Wybawczy Alians Różdżek.

— Jeszcze jedno, tak na szybko. Wspomniałaś, że Waddlesworth chce zapewnić sobie ochronę. Czy ma to coś wspólnego z rzekomą próbą zabójstwa? Było to tym głośno, wcale nie tak dawno temu.

— Owszem. Naprawdę wierzę, że chce powiększyć swój ruch, aby zwiększyć poziom swojego bezpieczeństwa. Ciężko stwierdzić, czy rzeczywiście planował wdrożyć takie plany, czy może wstrząsnął nim nieudany zamach na życie.

— Czy ma pani jakieś podejrzenia co do tożsamości zamachowca? — zapytał Scorpius.

Chociaż chłopcy widzieli tylko twarz Hermiony Weasley, wiedzieli, że wzruszyła ramionami.

— Zastanawiałam się nad różnymi opcjami, ale na żadną nie zgromadziłam wystarczających dowodów. Rozważałam nawet upozorowanie ataku, aby zwiększyć swoją popularność i poprawić reputację, ale nie widzę w tym większego sensu — Waddlesworth i bez tego jest wystarczająco sławny powszechnie poważany.

Ślizgoni skinęli głowami. Nie trzeba było być geniuszem, żeby wywnioskować, że to koniec rozmowy.

— Jeszcze raz przepraszam za zatrzymanie was do tak późnej godziny, ale to naprawdę było ważne — powiedziała kobieta — Powinniście położyć się spać, a w międzyczasie ja... omówię z mężem kilka spraw.

Głos cioci by stabilny, ale Albus wiedział, że nawiązywała do kłopotów z Hugonem. Nie chcąc znów do tego wracać, na odchodne postanowił wykorzystać jeszcze sytuację.

— Swoją drogą, czy mogłabyś wyświadczyć mi przysługę? — zapytał. — Planuję spędzić część ferii zimowych z dziewczyną... Czy mogłabyś przekazać to mojej mamie, żeby zawczasu wiedziała?

— Żaden problem — odpowiedziała. — Idźcie teraz spać. I pamiętajcie: czytajcie gazety.

Chłopcy skinęli, a następnie pożyczyli kobiecie dobrej nocy i przez chwilę przyglądali się, jak znika w płomieniach. Albus wiedział, że wszyscy myślą o zupełnie innych kwestiach, ale było zdecydowanie zbyt późno, aby o nich porozmawiać. Zamiast tego, w nietypowo niechaotyczny sposób, weszli na górę do dormitorium, gdzie rozeszli się każdy do swojego łóżka, mrucząc pod nosem „dobranoc".

Brunet owinął się w kołdrę, bardziej niż gotowy do powrotu do snu, nie mając ochoty na analizę wszystkiego, co powiedziała mu ciocia — zwyczajnie chciał przespać noc. Kiedy jednak wsunął dłonie w poszewkę poduszki, wrócił myślami do tego, nad czym rozwodził się wcześniej.

Nawet w świetle wydarzeń świata szkolnego i zewnętrznego, nadal był nastolatkiem. Potem, naturalnie, zaczął martwić się o całą resztę.